sobota, 8 listopada 2014

Podziemne Miasta - Ukraina - Tajne bazy radzieckie

   Na moment odchodzimy od relacji z wyprawy do Bornego Sulinowa. Pewna dobra dusza podesłała mi link do dość ciekawego filmu na YouTube. Mam nadzieję, że użytkownik Kruk MW nie obrazi się, gdy zamieszczę ten link tutaj.

   Materiał filmowy dotyczy sowieckich podziemnych baz wojskowych. Nakręcony w lepszych dla Ukrainy czasach, dotyczy czasów gorszych niż obecnie. Jedyne co drażni to typowo "amerykański" styl i montaż, niektóre błędy w nazewnictwie i stwierdzenia typu: "Dla Stalina wykorzystanie więźniów przy budowie umocnień było złem koniecznym." Zło konieczne? Dla Stalina? Litości... Materiał jest ewidentnie przeznaczony dla odbiorcy amerykańskiego i nie można mieć pretensji do polskiego tłumacza.

   Historia omawianych w filmie obiektów jest fascynująca i zarazem przerażająca. Ogrom brutalności, okrucieństwa, tysiące poległych żołnierzy, ludzi zamordowanych w gułagach, czy zmarłych z wycieńczenia przy budowie zmusza do refleksji nad tym, ile wart jest człowiek w obliczu machiny wojennej. Na mnie największe wrażenie zrobił fragment o bazie podwodnych łodzi atomowych.

   Najbardziej przerażające jest stwierdzenie, że nadal na świecie pływają takie jednostki uzbrojone w arsenał będący w stanie zniszczyć życie na ziemi w przeciągu kilku godzin...

   Serdecznie zapraszam do obejrzenia!

wtorek, 21 października 2014

Opuszczone miasto Kłomino

    Kolejnym przystankiem na naszej trasie było dość znane Kłomino. Wbrew obiegowej opinii nie jest ono tworem stricte radzieckim. Założone zostało one przez Niemców w latach trzydziestych. Przez większość czasu służyło ono jako obóz jeniecki. Przetrzymywano tam jeńców polskich, francuskich, rosyjskich, a po zakończeniu wojny, niemieckich.

 


   Ciekaw jestem jak wygląda Kłomino zimą, gdy wszystkie krzaki więdną.

Kłomińskie jabłko
     










Podziemia jednego z bloków
    Piwnice są nawet ciekawsze od pięter. Wilgoć, kapiąca woda, ciemność i dziwna cisza, jakiej nigdzie wcześniej nie słyszałem.







   Sowieci rozbudowali to miasto, stawiając bloki mieszkalne, szpital, sklepy, kino, garaże, warsztaty, szkołę... Według niektórych źródeł w okresie świetności w mieście mogło mieszkać od kilku do nawet kilkunastu tysięcy ludzi.



   Ostatni żołnierz radziecki opuścił miasto w 1992 roku. Od tamtej pory budynki są sukcesywnie dewastowane i wyburzane.

Naklejka na ścianie jednego z bloków



   Ciężko sobie wyobrazić, że kiedyś tętniło tu życie. Każdego ranka ludzie szli do sklepu, dzieci do szkoły. Dziś to tylko cztery bloki, z czego jeden zasiedlony i powoli remontowany oraz dwie zamknięte na cztery spusty kamienice.



   Na ścianie bloku wisi reklama agroturystyki. W samym budynku mieszka chyba kilka rodzin. Remont postępuje.


   Do tych budynków wejść się nie dało. Jako ciekawostkę opowiem, że przez całą wizytę jeździł za nami czerwony bus z dwoma panami na pokładzie. Tubylcy tworzą dość nerwową atmosferę.


Podczas pierwszej naszej wizyty w Kłominie nie udało mi się wejść na dach bloku. Obiecałem sobie, że uda mi się to przy następnej wizycie... Dwa tygodnie później znów tam przyjechałem i wlazłem na ten dach. Zdjęcia dokumentujące ten wyczyn opublikuję wkrótce.



środa, 24 września 2014

Radziecka inżynieria umocnieniowa

   Na wstępie - nie jestem ekspertem od umocnień. Poniższy post jest efektem jednie prostej obserwacji
 i krótkiej rozmowy z byłym żołnierzem wojsk powietrzno-desantowych.
   Podczas wizyty w Bornym Sulinowie nie sposób nie natknąć się na pozostałości bunkrów z czasów
II Wojny Światowej. W końcu Borne Sulinowo leży na samym środku Wału Pomorskiego. Większość bunkrów jest konstrukcji niemieckiej (hitlerowskiej). Solidne bryły z grubego betonu należały do najlepszych w ówczesnej Europie i potrafiły przetrwać każdy ostrzał, czy nalot.
   Co innego bunkry rosyjskie (radzieckie). Poskładane z takich samych pustaków z jakich buduje się osiedlowe garaże i pochlapane cementem. Wytrzymałość konstrukcji - niewielka. Ale żołnierz siedzący w środku czuł się bezpiecznie, bo myślał, że ma w okół siebie grube ściany ze zbrojonego betonu.

Kolejna porcja zdjęć już wkrótce




poniedziałek, 8 września 2014

Baza Głowic Jądrowych - Brzeźnica Kolonia

   Pierwszym przystankiem na trasie była poradziecka baza wojskowa, w której stacjonowały mobilne wyrzutnie rakiet średniego i dalekiego zasięgu.
   Jak powszechnie (bądź nie) wiadomo, ostatni czerwonoarmista opuścił nasz piękny kraj na początku lat dziewięćdziesiątych. Od tego czasu teren bazy mocno zarósł, szabrownicy wynieśli co się dało. Nie rozebrali jednak poradzieckich "bunkrów" (później wyjaśnię skąd cudzysłów), nie zasypali fundamentów i podziemi bazy. Jej najbardziej rozpoznawalnym dziś elementem jest tunel, co do funkcji którego nie ma pewności. Prawdopodobnie kryły się w nim mobilne wyrzutnie.

W tunelu spokojnie zmieszczą się dwie ciężarówki

2/3 ekipy

    Z informacji zawartych na stronie www.forgotten.pl i pochodzących z informatorów turystycznych wynikała, że oprócz tunelu na terenie znajdują się dwie podziemne hale. Podczas poszukiwań wejścia do nich natknęliśmy się na pozostałości po ogrodzeniu z drutu kolczastego.




Odnalezienie wejść do hal nie było trudne. Obie znajdują się nie dalej niż 100 metrów od tunelu. Trzeba rozglądać się za nienaturalnie wyglądającymi wzniesieniami.


   W środku trzeba uważać na uskok. Upadek z czterech metrów na beton może być bolesny. Nam udało się bezproblemowo zejść po belkach pozostawionych przez uprzejmych zwiedzających i obejrzeć całe podziemia. Klimat jest niesamowity. Najmniejszy dźwięk odbija się od ścian, tworząc niekończące się echo. A gdy człowiek zatrzyma się nieruchomo i wstrzyma oddech, słychać ciszę tak głęboką, że aż piszczy w uszach. W niektórych pomieszczeniach zbiera się woda, ale zasadniczo można przejść suchą stopą. Bez porządnych latarek nie ma co tam zaglądać.

Przekleństwem i błogosławieństwem fotografa jest to, że nie ma go na zdjęciach :-)
Ktoś tu ewidentnie dba o zwiedzających


Zapomniałem powiedzieć - buty lepiej wziąć wysokie, bo nogawki szybko mokną od rosy ;-)

Spaść z takiej półki - nic przyjemnego

Największe pomieszczenie - nie mamy pojęcia co tam mogło się znajdować


   Warto zauważyć, że do roku 1989 baza była ściśle tajna. Nie była zaznaczona na mapach. Dopiero w 2008 roku polskie MSZ wydało oficjalne oświadczenie o odtajnionych poradzieckich bazach wojskowych.
   Pamiętam, jak stojąc na jednym ze wzniesień próbowałem sobie wyobrazić czasy gdy baza była "czynna". Ciężarówki jeżdżące po drogach, kręcących się żołnierzy, oficerów w czapkach z czerwoną gwiazdą. I pociski nuklearne, które swojego czasu mogły spaść ma Londyn, czy Paryż...

W kolejnej części - błyskawiczna analiza radzieckiej myśli budowniczej - czyli jak czerwoni stawiali bunkry.

poniedziałek, 1 września 2014

Szpej

   Dobra - przyznam się. Lubię zbierać wszelkiego rodzaju militaria, sprzęt wojskowy, a nawet turystyczno/biwakowy. Z tego powodu, gdy trzeba przygotować się do większej wyprawy przekładam
z miejsca w miejsce dosłownie kilogramy klamotów. Noże, kompasy, niezbędniki, maska przeciwgazowa, zwój liny, dziesiątki paczek wojskowych sucharów... W rzeczywistości 10% tego wszystkiego jest niezbędne na wyprawie.
   Zatem po co ta kotłowanina? Moim zdaniem pomaga to wczuć się w atmosferę wyjazdu, przygody, podróży w nieznane. Skoro wybieram się w takie, czy inne zapomniane miejsce, to nie wiadomo co mnie może spotkać. Więc może lepiej wziąć ze sobą zapasowy scyzoryk? A najlepiej pięć zapasowych scyzoryków?
   Cóż - nie jestem żołnierzem Sił Specjalnych i nie mam tyle doświadczenia i tyle zaufania do własnych możliwości, żeby mocno ograniczać ilość "szpeju". Jak to mówią: "dużo sprzętu, nic talentu". ;-)

P.S.: Już wkrótce początek relacji z ostatniej wyprawy.

Co by tu sobie jeszcze kupić...

niedziela, 4 maja 2014

Miasta tajnie przeklęte - Umarli dla świata

Wódka kontra atom

   Dlaczego Rosja nie chce otworzyć miast? Ze strachu. Ekologowie i dziennikarze biją na alarm: w zamkniętych miastach kwitnie alkoholizm i narkomania. - Korzenie tego alkoholizmu to połowa XX wieku, kiedy radzieckie ministerstwo zdrowia z ówczesnym resortem atomowym rozpowszechniło pogląd, że alkohol wyprowadza z organizmu radionuklidy - opowiadała w swoim programie dziennikarka ekolog Marina Katys z Radia Swoboda. - W Majaku stały beczki ze spirytusem. W czasie zmiany każdy robotnik mógł podejść i zaczerpnąć spirytusu, by "wyprowadzić radionuklidy" - opowiadała w radiu Ndieżda Kutiepowa. - Nie wymyśliłam tego. Mój ojciec też tak bronił się przed promieniowaniem, walcząc z awarią w 1957 roku. Później zmarł na raka.
   Wraz z nową Rosją przyszły narkotyki - owoc apatii i beznadziei. Kiedyś miasta były najlepiej zaopatrywane w całym ZSRR. Nawet w ostatnich jego latach. A to była tylko cena, którą ZSRR płacił "utajnionym" mieszkańcom za ich wyrzeczenia i wyniszczone zdrowie. Rosja przestała płacić, bo nie miała z czego. Pensja inżyniera w Oziorsku to około 12-14 tysięcy rubli, niespełna 400-500 dolarów. Dużo jak na  Rosję, ale w Moskwie taka pensja nikogo już nie poraża. W realiach zamkniętego miasta trudno się odnaleźć. Według Radia Swoboda w Sosnowym Borze pod Petersburgiem, gdzie mieści się elektrownia atomowa, narkotyzuje się co drugi mieszkaniec między 12. a 29. rokiem życia. W 1999 roku według niektórych badań Oziorsk miał największy procent narkomanów w całej Rosji.
   Zamknięte miasta kryją jeszcze inny sekret. Gdyby odtajnić wszelkie dokumenty i zezwolić na niezależne badania, okazałoby się, że wielu mieszkańców ma poważny uszczerbek na zdrowiu. - W latach 1992-1997 wzrost zachorowań na raka u pracowników ministerstwa energetyki atomowej trzykrotnie przewyższał wskaźnik w całej Rosji - wylicza Marina Katys. - W tym samym okresie u ludzi pracujących w obiektach jądrowych o 50 procent wzrosła liczba przypadków zaburzeń psychicznych, dwa razy częściej rodziły się dzieci z wrodzonymi wadami.
   Lawina pozwów sądowych to ostatnie, czego Rosja potrzebuje. Na razie radzi sobie z tym łatwo. Niektórzy ludzie urodzeni w zamkniętych miastach próbowali domagać się rent za uszczerbek na zdrowiu. Okazało się, że nie są w stanie udowodnić, iż w ogóle mieszkali za zasiekami. Ośrodki były tajne, a rubrykę "miejsce urodzenia" w ich dowodach uzupełniano dowolnym wpisem.


Centrum zarządzania w elektrowni atomowej produkującej prą dla Siewierska i Tomska

Umarli dla świata

   Jak całe ZSRR zamknięte miasta miały w zamyśle wyglądać zupełnie inaczej. Tuż po II wojnie Ojczyzna Proletariatu tworzyła swój program nuklearny. i potrzebowała nowoczesnych ośrodków. Przy naborze budowniczych preferowano wdowców i sieroty. Pionierzy byli umarli dla świata, mieli zakaz jakiegokolwiek kontaktu. - Ludziom nie wolno było pisać listów, informować gdzie są, nie mieli też prawa do wyjeżdżania - mówi Kutiepowa. Panował Terror i donosicielstwo. Za cały projekt odpowiadał szef NKWD Łarientij Beria.
   Projekt okazał się nie do zrealizowania. Śmiertelność przy budowie miast była tak duża, że cały czas trzeba było ścigać nowych straceńców. Poza tym pierwsi budowniczowie zakładali rodziny, rodziły się dzieci. Pod koniec lat 50. władza radziecka wprowadziła nowy system: mieszkańcy mogli wyjeżdżać z miast, mieli natomiast zakaz opuszczania terytorium ZSRR.
   Oprócz zamkniętych miast w ZSRR istniały też regiony, gdzie obowiązywało ograniczone prawo wjazdu. Stanowiły w sumie 20 procent terytorium kraju, ponad pięć milionów kilometrów kwadratowych (dla porównania, Polska ma 312 679 km kwadratowych - WUEG). Dla cudzoziemców zamknięty był cały obwód kaliningradzki, podobnie jak "strategiczny" Dniepropietrowsk na Ukrainie, gdzie produkowano rakiety. Wśród miast zastrzeżonych było kilka mających ponadmilionową ludność. Andriej Sacharow celowo został zesłany w latach 80. do Gorkiego (obecnie Niżnyj Nowogrod - przyp. aut.)- miasto to było poza zasięgiem zachodnich dziennikarzy.
   Zamykanie przed cudzoziemcami milionowych miast miało niekiedy komiczne następstwa. W 1983 roku drużyna piłkarska Dniepru Dniepropietrowsk niespodziewanie została mistrzem ZSRR. Zastanawiano się, co zrobią władze, żeby nie wpuścić cudzoziemców na mecze Pucharu Mistrzów. - Mniej więcej miesiąc po mistrzostwie ni stąd, ni zowąd rozkopano, wręcz zdemolowano główny prospekt imienia Kirowa - wspomina rosyjski biznesmen urodzony w Dniepropietrowsku. Miasto stało się nieprzejezdne. Mecze przeniesiono do Krzywego Rogu.



Groby w Norylsku. W tutejszym gułagu zginęło 3000 tysięcy więźniów politycznych.
Wychodzenie z sojuza

   Dniepropietrowsk, Tomsk, Władywostok, Perm, Kaliningrad i Nowogorod otworzono pod koniec pierestrojki. W większości wyszło im to na dobre. Nowogorod jest dziś jednym z najbogatszych miast Rosji, Tomsk zaczął przyciągać zachodni kapitał, Kaliningrad powoli odzyskuje wygląd europejskiego miasta. Inne ośrodki odtajniono, ponadawano im nazwy. Rosja zaczynała rozumieć, że nie ma nic do ukrycia, bo Ameryka pokonała ją pod każdym względem. Ale nie wszędzie zlikwidowano zasieki. Potężne ministerstwo energetyki atomowej i związane z nim lobby dyrektorów okazało się nad wyraz silne i nie chciało żegnać się ze swoim królestwem.
   A do tego szpiegomania i strach przed wyimaginowanym wrogiem zrobiły swoje. Chory strach. W 1995 roku Federalna Służba Bezpieczeństwa aresztowała kapitana armii amerykańskiej Jasona Lyncha. Znaleziono przy nim "skomplikowane urządzenia", którymi próbował "ustalić dokładne położenie" ośrodka Krasnojarsk-26 i pomóc w namierzeniu go przez amerykańskie rakiety. Biedni syberyjscy FSB-owcy nie mogli wiedzieć, że amerykańskie satelity już dawno zrobiły zdjęcia wszystkim zamkniętym miastom. Agenci nie potrafili też rozpoznać w "skomplikowanym sprzęcie" zwykłych urządzeń geodezyjnych. Lynch okazał się do tego członkiem rosyjsko-amerykańskiego projektu badającego napromieniowanie, od którego zależała część amerykańskiej pomocy. Z Moskwy wysłano wysokich oficerów, żeby osobiście przeprosili Amerykanina.
   Początek lat 90. był ostatnim momentem na otwarcie miast. Rosja Putina znów je zamyka. W 2001 roku status specjalnej strefy otrzymał północnosyberyjski Norylsk. Miasto, gdzie niepodzielną władzę sprawuje wielki kombinat Nornikiel, jest niedostępne bez przepustki, a na lotnisku odbywa się kontrola podobna do granicznej.Zamknięto je na prośbę miejscowych władz, które chciały uniemożliwić wjazd do miasta nielegalnym imigrantom z byłego ZSRR, których 10-15 milionów szuka pracy w Rosji.
   Mieszkańcy Norylska są zadowoleni. Tylko część chce żyć jak inni. W zamkniętych miastach jest praca, a dopóki państwo dba, można zgodzić się na wszystko, tym bardziej, że ludzie ci często nie znają innego życia.
- Zwierze, które urodziło się w ogrodzie zoologicznym, nie chce żyć inaczej - z goryczą mówi Kutiepowa.

Komentarz pozostawiam czytelnikom...

Zdjęcia: Filip Singer, Władymir Kazancew/TASS/Forum
Przekrój 40/3145 
29. września 2005 r.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Miasta tajnie przeklęte - Urodzeni za drutem

 W moim przepastnym archiwum odnalazł się pewien interesujący numer tygodnika "Przekrój". Chodzi mianowicie o numer 40/3145 z 29. września 2005 roku. Znajduje się w nim artykuł Jakuba Kumocha. Skoro wspomniana gazeta nie ukazuje się od kilku miesięcy, nikt chyba nie będzie miał nic przeciwko zamieszczeniu tutaj jego treści. Niestety archiwum tygodnika obejmuje tylko roczniki od 1945 do 2000 roku, zatem jestem zmuszony ręcznie przepisać całość.
   Życzę miłej lektury.

Osiedle w Norylsku. Cztery lata temu (tj. 2001 - przyp. WUEG) miasto otrzymało status "specjalnej strefy". Kontrole wjazdowe chronią pracowników miejscowego kombinatu przed napływem nielegalnych imigrantów poszukujących pracy.

  "Dwa miliony Rosjan żyje za zasiekami i drutem kolczastym. Nie mogą żenić się z obcokrajowcami ani podróżować i panicznie boją się szpiegów. Zamknięte miasta w Rosji tkwią w epoce Breżniewa.
A za Putina powstają nowe."


   Na pozór normalne miasto. Po ulicach jeżdżą trolejbusy, dzieci chodzą do szkoły, sklepy działają tak samo jak w Moskwie i Petersburgu. Ale wokół stutysięcznego Sarowa w centralnej Rosji rozpościerają się zasieki z drutu kolczastego, a na rogatkach trwa odprawa podobna do kontroli granicznej. W ZSRR tego miasta nie było na mapach, by Igor Kurczatow i Andriej Sacharow mogli z dala od amerykańskich szpiegów pracować nad sowiecką bombą wodorową. Nie miało też nazwy. Nowa Rosja przyznała, że miasto istnieje, zamiast kryptonimu "ośrodek Arzamas-16" nadała mu imię prawosławnego świętego Serafina Sarwoskiego, rozdała mieszkańcom paszporty i obcięła większość dotacji. Na tym koniec. Drut kolczasty pozostał, a miasto
z "tajnego" przemianowano na "zamknięte".
   Sarow nie jest jedynym zamkniętym miastem Rosji. - Nikt nie wie, ile ich dokładnie jest, a ktokolwiek wie, na pewno nie zdradzi liczby - mówi anonimowy ekspert w rosyjskim ministerstwie obrony cytowany przez "Russia Journal". - Nie sądzę, żeby w rządzie ktokolwiek się tym zajmował. To po prostu pozostałość po ZSRR, która miała zniknąć, ale nie zniknęła - dodaje.
   Niezależne źródła najczęściej piszą o 42, a nawet 47 zamkniętych miastach, w których żyje łącznie dwa miliony ludzi. Część to ośrodki wojskowe, tak jak położone nieopodal polskiej granicy Bałtijsk pod Kaliningradem. 10 miast - te najbardziej sekretne - to własność rosyjskiego ministerstwa do spraw energii atomowej, jednego z najbardziej wpływowych resortów w kraju. W atomowych miasteczkach mieszka 700 tysięcy osób.

Urodzeni za drutem

   W 120-tysięcznym Siewiersku na Syberii i 86-tysięcznym Oziorsku pod Czelabińskiem trwa produkcja plutonu. w 90-tysięcznym Nowouralsku pod Jekaterynburgiem wzbogacany jest uran. Sarow produkuje rakiety, a liczący 70 tysięcy mieszkańców Zarieczyj wytwarza głowice jądrowe. Broń projektowana jest
w 50-tysięcznym Śnieżyńsku położonym nieopodal Oziorska. W wielu z tych miast stoją reaktory atomowe, które przez lata zamieniały okolicę w promieniujące ścieki i wysypiska, a mieszkańców w najbardziej napromieniowaną i najbardziej zsowietyzowaną część społeczeństwa.
   Jądrem zamkniętego miasta jest zawsze przedsiębiorstwo. Całe życie tętni wokół fabryki lub sieci reaktorów atomowych. Koncern podległy bezpośrednio Moskwie i zarządzany przez resort atomowy zatrudnia najczęściej większość mieszkańców, sam decyduje, kogo wpuścić do miasta, a kogo nie, dyrektorzy często są jednocześnie merami. (burmistrzami/prezydentami miast - przyp. WUEG)
   Obywatelem zamkniętego miasta można zostać - wystarczy być fizykiem jądrowym i dostać pracę. Miasta niechętnie patrzą na małżeństwa z ludźmi spoza. Śluby z obcokrajowcami są wykluczone, bo cudzoziemiec nigdy do Oziorska nie wejdzie. Chyba że jest szefem amerykańskiego Departamentu Energetyki.
   W wieku 14 lat każde dziecko z Leśnego, Siewierska czy Oziorska otrzymuje przepustkę. Nie rozstanie się z nią do końca życia. Na jej podstawie będzie wyjeżdżać z miasta, bez niej nie zostanie wpuszczone
z powrotem.

Przerwa w pracy w norylskiej kopalni niklu. Zdjęcie z 2003 roku. Miasto od niedawna znów ma status zamkniętego. Władze niklowego eldorado boją się imigrantów.

Życie na podsłuchu

   Życie w zamkniętym mieście to paradoks. Bezpieczeństwo socjalne połączone z ciągłym strachem.
- Ludzie boją się już samego słowa "szpieg", uważają, że cały czas są na podsłuchu i pod obserwacją - mówi Nadieżda Kutiepowa z Oziorska, działaczka praw człowieka, która walczy o otwarcie miasta. W ubiegłym roku petersburscy socjologowie próbowali badać zamknięte społeczności. Projekt sfinansowała amerykańska fundacja National Endowment for Democracy. Miejscowe władze powiedziały "Niet!".
- Jesteście amerykańskimi szpiegami, posadzimy was na 20 lat - krzyczał oficer rosyjskich służb, gdy jedna z uczestniczek starała się wyjaśnić sprawę. Niedługo później z artykułu w "Komsomolskiej Prawdzie" autorzy ekspedycji dowiedzieli się, że są"przyjaciółmi CIA", a ich współpracownicy z Oziorska przeczytali w innej gazecie, że "działali za pieniądze wujka z Zachodu", zaś ich celem było "rozbicie Rosji na małe państewka".
   Czego się boi Rosja?, utrudniając wjazd do sekretnych miast nieistniejącego już ZSRR? Przede wszystkim prawdy o wypadach i przestarzałym sprzęcie. Związek Radziecki ukrywał w miastach nie tylko technologie, ale katastrofy ekologiczne wywołane produkcją broni i eksperymentami z technologią atomową. Mieszkańcom okolic Oziorska nigdy nie mówiono, że kombinat Majak przez pierwsze 16 lat istnienia wylewał płynne odpady radioaktywne do pobliskiej rzeki Tiecza. Gdy Majak zaczął składować radioaktywne odpady w jeziorze Karaczaj, też miała to być tajemnica, ale któregoś dnia pod koniec lat 60. część jeziora po prostu wyschła.
   Gdy w tym (2005 - przyp. WUEG) roku wyschło jezioro w środkoworosyjskim Bołotnikowie, wybuchł popłoch. Tym razem władze pospieszyły z wyjaśnieniami, że wchłonęła je podziemna jaskinia. Znalazł się też świadek, który widział jak ruchem wirowym woda wpada do wnętrza ziemi.

Druga część artykułu - już za tydzień

Zdjęcia: Filip Singer
Przekrój 40/3145
29. września 2005 r.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Cytadela - ciąg dalszy

   Podczas ostatniego spaceru po poznańskiej Cytadeli namierzyłem kilka miejsc, które koniecznie odwiedzę. Jednym z nich jest poniższy fragment Reduty 1:


Koniecznie trzeba tam zajrzeć

Włażenie po gołym murze jakoś mi się nie uśmiecha
   Drwi są otwarte - trudno o lepsze zaproszenie. Problem tkwi w tym, że trudno tam się dostać.Nie zaufałem stercie cegieł, ani resztkom schodów po lewej. Jest jednak inna droga do wewnątrz. Mianowicie przez tę dziurę w ziemi, na szczycie budowli:


   Nie chciałem tam wchodzić sam, bo nie miałem pewności, czy wyjdę. Pogadałem ze znajomymi i znalazłem kogoś, kto wybierze się ze mną na kolejną eksplorację Reduty 1. 
   To nie jedyne miejsce, do którego nie udało mi się wejść. Podczas zwiedzania fortu, natknąłem się również na taką konstrukcję:

Wszystko bardzo fajnie, tylko jak się tam wchodzi do środka?
   "Zawodowa" ciekawość kazała mi zajrzeć przez okienka strzelnicze do środka. Wdrapałem się po murze i poświeciłem latarką. Pani, która akurat biegła ścieżką, miała strasznie śmieszną minę, widząc mnie skulonego z głową wciśniętą w dziurę w ścianie... Na ścianach wewnątrz zauważyłem graffiti, co wskazuje na to, że ktoś wcześniej już tam był (poza wojskami pruskimi, rzecz jasna). Obszedłem całość dookoła - nic. Wszedłem na górę - też nic. Może krzaki rosnące na szczycie zakrywają wejście? A może jakiś nadgorliwy konserwator zabytków kazał je zamurować i zasypać ziemią? Nie wiem. Jednak z całą pewnością jeszcze poszukam drogi do środka.

(Chyba nie muszę mówić, że okienka strzelnicze są zdecydowanie za małe, żeby się przez nie przeciskać?)

środa, 9 kwietnia 2014

Fort Winiary, Reduta 1

   Wystarczająco długo było cicho na blogu Whispers Urban Exploration Group. Czas na świeżą porcję zdjęć i... zmiany. Grupa przeszła niejako w stan uśpienia i tylko jeden członek ekipy obecnie aktywnie eksploruje. Odchodzę więc od liczby mnogiej :-). Jednak nazwa pozostaje bez zmian - zbyt ciekawa historia się z nią wiąże. O niej innym razem. Inna będzie też kolorystyka publikowanych zdjęć i ogólna konstrukcja postów.
   Dzisiaj odwiedziłem dość popularne miejsce, mianowicie Fort Winiary w Poznaniu. Od dłuższego czasu przymierzałem się do zwiedzenia wnętrza Reduty 1, do której dostęp jest bezproblemowy. Polowałem na odpowiednią pogodę i dzień tygodnia. Wreszcie doczekałem się deszczu, wiatru i środy, co było gwarantem tego, że nie będzie tysięcy ludzi łażących w te i nazad po Cytadeli... Ku memu zaskoczeniu, deszcz wcale nie był czynnikiem sprzyjającym. Gdy dotarłem na miejsce, w wejściu do umocniania siedziała grupka dzieci czekających aż przestane padać. Postanowiłem ich nie niepokoić i chwilkę poczekać. Niedługo potem na chwilę się rozpogodziło i dzieciaki poszły. Nadeszła moja kolej.




      Wewnątrz było przyjemnie, sucho i panował klimat iście... prusacki. Szczególną uwagę zwracają  tunele przygotowane do wysadzenia umocnienia w razie potrzeby. Wąskie, ciasne, niskie, ciemne, klaustrofobiczne - takie lubię najbardziej.



   Znalazł się nawet czas na zabawę z długim czasem naświetlania i latarką...


   Na początku to schody prowadzące na niższy poziom przykuły moją uwagę. Niestety dolny tunel jest zalany. Co prawda w wysokich kaloszach można by go pokonać. Muszę się zaopatrzyć w tego typu profesjonalny sprzęt. Nie pozostało mi nic innego, jak dalsza zabawa z długim czasem naświetlania.




   A w następnym poście opowiem, co jeszcze udało mi się znaleźć na dzisiejszym spacerze po Cytadeli i gdzie nie wlazłem, mimo że bardzo chciałem.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Wideoteka eksploratora cz. 3

   Film "Czarnobyl. Reaktor Strachu" swoją premierę miał 22 maja 2012 roku. Jest to zatem twór dość świeży. Reżyserem jest Bradley Parker a scenariusz napisali Oren Peli, Carey Van Dyke i Shane Van Dyke.



*** SPOILER ALERT ***

   W poście dotyczącym tego filmu nie będziemy się zajmować fabułą, analizą bohaterów ani ogólnymi wartościami utworu. Z bardzo prostej przyczyny. Film ten jest bardzo słaby. Warto go obejrzeć tylko z tego powodu, że bardzo wiernie odtworzone są okolice Prypeci i samej "strefy zero". Pomijając wszystkie te bzdury o niedźwiedziach, zmutowanych rybach i zdeformowanych od promieniowania ludziach, można zobaczyć kilka ładnycho ujęć opuszczonych bloków mieszkalnych, bunkrów, a nawet samego reaktora. Reszta filmu to dno. Gdyby chociaż wyjaśnione zostało dlaczego rząd (?) ukraiński trzyma i "karmi" te wszystkie mutanty w Czarnobylu...
   Jeżeli ktoś chce zobaczyć parę ciekawych, Urbexowych ujęć - nawet warto, chociaż nie jest
 to jakieś mistrzostwo.
   Jeśli ktoś szuka dobrego horroru w klimacie post-apokaliptycznym... cóż, radzimy szukać dalej.