środa, 24 września 2014

Radziecka inżynieria umocnieniowa

   Na wstępie - nie jestem ekspertem od umocnień. Poniższy post jest efektem jednie prostej obserwacji
 i krótkiej rozmowy z byłym żołnierzem wojsk powietrzno-desantowych.
   Podczas wizyty w Bornym Sulinowie nie sposób nie natknąć się na pozostałości bunkrów z czasów
II Wojny Światowej. W końcu Borne Sulinowo leży na samym środku Wału Pomorskiego. Większość bunkrów jest konstrukcji niemieckiej (hitlerowskiej). Solidne bryły z grubego betonu należały do najlepszych w ówczesnej Europie i potrafiły przetrwać każdy ostrzał, czy nalot.
   Co innego bunkry rosyjskie (radzieckie). Poskładane z takich samych pustaków z jakich buduje się osiedlowe garaże i pochlapane cementem. Wytrzymałość konstrukcji - niewielka. Ale żołnierz siedzący w środku czuł się bezpiecznie, bo myślał, że ma w okół siebie grube ściany ze zbrojonego betonu.

Kolejna porcja zdjęć już wkrótce




poniedziałek, 8 września 2014

Baza Głowic Jądrowych - Brzeźnica Kolonia

   Pierwszym przystankiem na trasie była poradziecka baza wojskowa, w której stacjonowały mobilne wyrzutnie rakiet średniego i dalekiego zasięgu.
   Jak powszechnie (bądź nie) wiadomo, ostatni czerwonoarmista opuścił nasz piękny kraj na początku lat dziewięćdziesiątych. Od tego czasu teren bazy mocno zarósł, szabrownicy wynieśli co się dało. Nie rozebrali jednak poradzieckich "bunkrów" (później wyjaśnię skąd cudzysłów), nie zasypali fundamentów i podziemi bazy. Jej najbardziej rozpoznawalnym dziś elementem jest tunel, co do funkcji którego nie ma pewności. Prawdopodobnie kryły się w nim mobilne wyrzutnie.

W tunelu spokojnie zmieszczą się dwie ciężarówki

2/3 ekipy

    Z informacji zawartych na stronie www.forgotten.pl i pochodzących z informatorów turystycznych wynikała, że oprócz tunelu na terenie znajdują się dwie podziemne hale. Podczas poszukiwań wejścia do nich natknęliśmy się na pozostałości po ogrodzeniu z drutu kolczastego.




Odnalezienie wejść do hal nie było trudne. Obie znajdują się nie dalej niż 100 metrów od tunelu. Trzeba rozglądać się za nienaturalnie wyglądającymi wzniesieniami.


   W środku trzeba uważać na uskok. Upadek z czterech metrów na beton może być bolesny. Nam udało się bezproblemowo zejść po belkach pozostawionych przez uprzejmych zwiedzających i obejrzeć całe podziemia. Klimat jest niesamowity. Najmniejszy dźwięk odbija się od ścian, tworząc niekończące się echo. A gdy człowiek zatrzyma się nieruchomo i wstrzyma oddech, słychać ciszę tak głęboką, że aż piszczy w uszach. W niektórych pomieszczeniach zbiera się woda, ale zasadniczo można przejść suchą stopą. Bez porządnych latarek nie ma co tam zaglądać.

Przekleństwem i błogosławieństwem fotografa jest to, że nie ma go na zdjęciach :-)
Ktoś tu ewidentnie dba o zwiedzających


Zapomniałem powiedzieć - buty lepiej wziąć wysokie, bo nogawki szybko mokną od rosy ;-)

Spaść z takiej półki - nic przyjemnego

Największe pomieszczenie - nie mamy pojęcia co tam mogło się znajdować


   Warto zauważyć, że do roku 1989 baza była ściśle tajna. Nie była zaznaczona na mapach. Dopiero w 2008 roku polskie MSZ wydało oficjalne oświadczenie o odtajnionych poradzieckich bazach wojskowych.
   Pamiętam, jak stojąc na jednym ze wzniesień próbowałem sobie wyobrazić czasy gdy baza była "czynna". Ciężarówki jeżdżące po drogach, kręcących się żołnierzy, oficerów w czapkach z czerwoną gwiazdą. I pociski nuklearne, które swojego czasu mogły spaść ma Londyn, czy Paryż...

W kolejnej części - błyskawiczna analiza radzieckiej myśli budowniczej - czyli jak czerwoni stawiali bunkry.

poniedziałek, 1 września 2014

Szpej

   Dobra - przyznam się. Lubię zbierać wszelkiego rodzaju militaria, sprzęt wojskowy, a nawet turystyczno/biwakowy. Z tego powodu, gdy trzeba przygotować się do większej wyprawy przekładam
z miejsca w miejsce dosłownie kilogramy klamotów. Noże, kompasy, niezbędniki, maska przeciwgazowa, zwój liny, dziesiątki paczek wojskowych sucharów... W rzeczywistości 10% tego wszystkiego jest niezbędne na wyprawie.
   Zatem po co ta kotłowanina? Moim zdaniem pomaga to wczuć się w atmosferę wyjazdu, przygody, podróży w nieznane. Skoro wybieram się w takie, czy inne zapomniane miejsce, to nie wiadomo co mnie może spotkać. Więc może lepiej wziąć ze sobą zapasowy scyzoryk? A najlepiej pięć zapasowych scyzoryków?
   Cóż - nie jestem żołnierzem Sił Specjalnych i nie mam tyle doświadczenia i tyle zaufania do własnych możliwości, żeby mocno ograniczać ilość "szpeju". Jak to mówią: "dużo sprzętu, nic talentu". ;-)

P.S.: Już wkrótce początek relacji z ostatniej wyprawy.

Co by tu sobie jeszcze kupić...