Słoneczny, sierpniowy dzień. Solidna bryła z czerwonej cegły widoczna z daleka, stoi, czekając. Wysoka
trawa rośnie wokół betonowego ogrodzenia. Na bramie tabliczka: „Uwaga! Zły pies!”. Teren był wcześniej sprawdzony – nie ma
żadnego psa. Stalowa bramka otwiera się bez trudu. Przed nami okrągła godzina
poszukiwań wejścia. O drzwiach
frontowych można od razu zapomnieć – gruby łańcuch i solidna kłódka skutecznie
bronią dostępu do wnętrza. Podziemny tunel od starej pompy wodnej okazuje się być
ślepą uliczką. Próbujemy dalej. Wejście na dach przybudówki i próba
przedostania się przez jedno z okien jest zbyt ryzykowna. Dwuskrzydłowe drzwi
do warsztatu ani drgną. Zaczynają kończyć nam się pomysły.
Czerwień cegieł, biel wietrzejącej zaprawy. Dwa metry nad ziemią, stara, pordzewiała rama
okienna. Przez nią prowadzi jedyna droga do środka. Z trudem wdrapujemy się po gołym murze. Chrzęst gruzu pod butami odbija się echem w
pustym pomieszczeniu. Ruszamy dalej.
Przed nami zamknięte drzwi. Czy uda się je otworzyć? Klamka skrzypi
niemiłosiernie. Zawiasy nie chcą puścić. Szarpnięcie. Jedno, drugie – uważamy,
żeby niczego nie zniszczyć, ale chcemy iść dalej. Nagle rozlega się trzask –
drzwi otwierają się, szorując po podłodze. Droga wolna….
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz