niedziela, 4 maja 2014

Miasta tajnie przeklęte - Umarli dla świata

Wódka kontra atom

   Dlaczego Rosja nie chce otworzyć miast? Ze strachu. Ekologowie i dziennikarze biją na alarm: w zamkniętych miastach kwitnie alkoholizm i narkomania. - Korzenie tego alkoholizmu to połowa XX wieku, kiedy radzieckie ministerstwo zdrowia z ówczesnym resortem atomowym rozpowszechniło pogląd, że alkohol wyprowadza z organizmu radionuklidy - opowiadała w swoim programie dziennikarka ekolog Marina Katys z Radia Swoboda. - W Majaku stały beczki ze spirytusem. W czasie zmiany każdy robotnik mógł podejść i zaczerpnąć spirytusu, by "wyprowadzić radionuklidy" - opowiadała w radiu Ndieżda Kutiepowa. - Nie wymyśliłam tego. Mój ojciec też tak bronił się przed promieniowaniem, walcząc z awarią w 1957 roku. Później zmarł na raka.
   Wraz z nową Rosją przyszły narkotyki - owoc apatii i beznadziei. Kiedyś miasta były najlepiej zaopatrywane w całym ZSRR. Nawet w ostatnich jego latach. A to była tylko cena, którą ZSRR płacił "utajnionym" mieszkańcom za ich wyrzeczenia i wyniszczone zdrowie. Rosja przestała płacić, bo nie miała z czego. Pensja inżyniera w Oziorsku to około 12-14 tysięcy rubli, niespełna 400-500 dolarów. Dużo jak na  Rosję, ale w Moskwie taka pensja nikogo już nie poraża. W realiach zamkniętego miasta trudno się odnaleźć. Według Radia Swoboda w Sosnowym Borze pod Petersburgiem, gdzie mieści się elektrownia atomowa, narkotyzuje się co drugi mieszkaniec między 12. a 29. rokiem życia. W 1999 roku według niektórych badań Oziorsk miał największy procent narkomanów w całej Rosji.
   Zamknięte miasta kryją jeszcze inny sekret. Gdyby odtajnić wszelkie dokumenty i zezwolić na niezależne badania, okazałoby się, że wielu mieszkańców ma poważny uszczerbek na zdrowiu. - W latach 1992-1997 wzrost zachorowań na raka u pracowników ministerstwa energetyki atomowej trzykrotnie przewyższał wskaźnik w całej Rosji - wylicza Marina Katys. - W tym samym okresie u ludzi pracujących w obiektach jądrowych o 50 procent wzrosła liczba przypadków zaburzeń psychicznych, dwa razy częściej rodziły się dzieci z wrodzonymi wadami.
   Lawina pozwów sądowych to ostatnie, czego Rosja potrzebuje. Na razie radzi sobie z tym łatwo. Niektórzy ludzie urodzeni w zamkniętych miastach próbowali domagać się rent za uszczerbek na zdrowiu. Okazało się, że nie są w stanie udowodnić, iż w ogóle mieszkali za zasiekami. Ośrodki były tajne, a rubrykę "miejsce urodzenia" w ich dowodach uzupełniano dowolnym wpisem.


Centrum zarządzania w elektrowni atomowej produkującej prą dla Siewierska i Tomska

Umarli dla świata

   Jak całe ZSRR zamknięte miasta miały w zamyśle wyglądać zupełnie inaczej. Tuż po II wojnie Ojczyzna Proletariatu tworzyła swój program nuklearny. i potrzebowała nowoczesnych ośrodków. Przy naborze budowniczych preferowano wdowców i sieroty. Pionierzy byli umarli dla świata, mieli zakaz jakiegokolwiek kontaktu. - Ludziom nie wolno było pisać listów, informować gdzie są, nie mieli też prawa do wyjeżdżania - mówi Kutiepowa. Panował Terror i donosicielstwo. Za cały projekt odpowiadał szef NKWD Łarientij Beria.
   Projekt okazał się nie do zrealizowania. Śmiertelność przy budowie miast była tak duża, że cały czas trzeba było ścigać nowych straceńców. Poza tym pierwsi budowniczowie zakładali rodziny, rodziły się dzieci. Pod koniec lat 50. władza radziecka wprowadziła nowy system: mieszkańcy mogli wyjeżdżać z miast, mieli natomiast zakaz opuszczania terytorium ZSRR.
   Oprócz zamkniętych miast w ZSRR istniały też regiony, gdzie obowiązywało ograniczone prawo wjazdu. Stanowiły w sumie 20 procent terytorium kraju, ponad pięć milionów kilometrów kwadratowych (dla porównania, Polska ma 312 679 km kwadratowych - WUEG). Dla cudzoziemców zamknięty był cały obwód kaliningradzki, podobnie jak "strategiczny" Dniepropietrowsk na Ukrainie, gdzie produkowano rakiety. Wśród miast zastrzeżonych było kilka mających ponadmilionową ludność. Andriej Sacharow celowo został zesłany w latach 80. do Gorkiego (obecnie Niżnyj Nowogrod - przyp. aut.)- miasto to było poza zasięgiem zachodnich dziennikarzy.
   Zamykanie przed cudzoziemcami milionowych miast miało niekiedy komiczne następstwa. W 1983 roku drużyna piłkarska Dniepru Dniepropietrowsk niespodziewanie została mistrzem ZSRR. Zastanawiano się, co zrobią władze, żeby nie wpuścić cudzoziemców na mecze Pucharu Mistrzów. - Mniej więcej miesiąc po mistrzostwie ni stąd, ni zowąd rozkopano, wręcz zdemolowano główny prospekt imienia Kirowa - wspomina rosyjski biznesmen urodzony w Dniepropietrowsku. Miasto stało się nieprzejezdne. Mecze przeniesiono do Krzywego Rogu.



Groby w Norylsku. W tutejszym gułagu zginęło 3000 tysięcy więźniów politycznych.
Wychodzenie z sojuza

   Dniepropietrowsk, Tomsk, Władywostok, Perm, Kaliningrad i Nowogorod otworzono pod koniec pierestrojki. W większości wyszło im to na dobre. Nowogorod jest dziś jednym z najbogatszych miast Rosji, Tomsk zaczął przyciągać zachodni kapitał, Kaliningrad powoli odzyskuje wygląd europejskiego miasta. Inne ośrodki odtajniono, ponadawano im nazwy. Rosja zaczynała rozumieć, że nie ma nic do ukrycia, bo Ameryka pokonała ją pod każdym względem. Ale nie wszędzie zlikwidowano zasieki. Potężne ministerstwo energetyki atomowej i związane z nim lobby dyrektorów okazało się nad wyraz silne i nie chciało żegnać się ze swoim królestwem.
   A do tego szpiegomania i strach przed wyimaginowanym wrogiem zrobiły swoje. Chory strach. W 1995 roku Federalna Służba Bezpieczeństwa aresztowała kapitana armii amerykańskiej Jasona Lyncha. Znaleziono przy nim "skomplikowane urządzenia", którymi próbował "ustalić dokładne położenie" ośrodka Krasnojarsk-26 i pomóc w namierzeniu go przez amerykańskie rakiety. Biedni syberyjscy FSB-owcy nie mogli wiedzieć, że amerykańskie satelity już dawno zrobiły zdjęcia wszystkim zamkniętym miastom. Agenci nie potrafili też rozpoznać w "skomplikowanym sprzęcie" zwykłych urządzeń geodezyjnych. Lynch okazał się do tego członkiem rosyjsko-amerykańskiego projektu badającego napromieniowanie, od którego zależała część amerykańskiej pomocy. Z Moskwy wysłano wysokich oficerów, żeby osobiście przeprosili Amerykanina.
   Początek lat 90. był ostatnim momentem na otwarcie miast. Rosja Putina znów je zamyka. W 2001 roku status specjalnej strefy otrzymał północnosyberyjski Norylsk. Miasto, gdzie niepodzielną władzę sprawuje wielki kombinat Nornikiel, jest niedostępne bez przepustki, a na lotnisku odbywa się kontrola podobna do granicznej.Zamknięto je na prośbę miejscowych władz, które chciały uniemożliwić wjazd do miasta nielegalnym imigrantom z byłego ZSRR, których 10-15 milionów szuka pracy w Rosji.
   Mieszkańcy Norylska są zadowoleni. Tylko część chce żyć jak inni. W zamkniętych miastach jest praca, a dopóki państwo dba, można zgodzić się na wszystko, tym bardziej, że ludzie ci często nie znają innego życia.
- Zwierze, które urodziło się w ogrodzie zoologicznym, nie chce żyć inaczej - z goryczą mówi Kutiepowa.

Komentarz pozostawiam czytelnikom...

Zdjęcia: Filip Singer, Władymir Kazancew/TASS/Forum
Przekrój 40/3145 
29. września 2005 r.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Miasta tajnie przeklęte - Urodzeni za drutem

 W moim przepastnym archiwum odnalazł się pewien interesujący numer tygodnika "Przekrój". Chodzi mianowicie o numer 40/3145 z 29. września 2005 roku. Znajduje się w nim artykuł Jakuba Kumocha. Skoro wspomniana gazeta nie ukazuje się od kilku miesięcy, nikt chyba nie będzie miał nic przeciwko zamieszczeniu tutaj jego treści. Niestety archiwum tygodnika obejmuje tylko roczniki od 1945 do 2000 roku, zatem jestem zmuszony ręcznie przepisać całość.
   Życzę miłej lektury.

Osiedle w Norylsku. Cztery lata temu (tj. 2001 - przyp. WUEG) miasto otrzymało status "specjalnej strefy". Kontrole wjazdowe chronią pracowników miejscowego kombinatu przed napływem nielegalnych imigrantów poszukujących pracy.

  "Dwa miliony Rosjan żyje za zasiekami i drutem kolczastym. Nie mogą żenić się z obcokrajowcami ani podróżować i panicznie boją się szpiegów. Zamknięte miasta w Rosji tkwią w epoce Breżniewa.
A za Putina powstają nowe."


   Na pozór normalne miasto. Po ulicach jeżdżą trolejbusy, dzieci chodzą do szkoły, sklepy działają tak samo jak w Moskwie i Petersburgu. Ale wokół stutysięcznego Sarowa w centralnej Rosji rozpościerają się zasieki z drutu kolczastego, a na rogatkach trwa odprawa podobna do kontroli granicznej. W ZSRR tego miasta nie było na mapach, by Igor Kurczatow i Andriej Sacharow mogli z dala od amerykańskich szpiegów pracować nad sowiecką bombą wodorową. Nie miało też nazwy. Nowa Rosja przyznała, że miasto istnieje, zamiast kryptonimu "ośrodek Arzamas-16" nadała mu imię prawosławnego świętego Serafina Sarwoskiego, rozdała mieszkańcom paszporty i obcięła większość dotacji. Na tym koniec. Drut kolczasty pozostał, a miasto
z "tajnego" przemianowano na "zamknięte".
   Sarow nie jest jedynym zamkniętym miastem Rosji. - Nikt nie wie, ile ich dokładnie jest, a ktokolwiek wie, na pewno nie zdradzi liczby - mówi anonimowy ekspert w rosyjskim ministerstwie obrony cytowany przez "Russia Journal". - Nie sądzę, żeby w rządzie ktokolwiek się tym zajmował. To po prostu pozostałość po ZSRR, która miała zniknąć, ale nie zniknęła - dodaje.
   Niezależne źródła najczęściej piszą o 42, a nawet 47 zamkniętych miastach, w których żyje łącznie dwa miliony ludzi. Część to ośrodki wojskowe, tak jak położone nieopodal polskiej granicy Bałtijsk pod Kaliningradem. 10 miast - te najbardziej sekretne - to własność rosyjskiego ministerstwa do spraw energii atomowej, jednego z najbardziej wpływowych resortów w kraju. W atomowych miasteczkach mieszka 700 tysięcy osób.

Urodzeni za drutem

   W 120-tysięcznym Siewiersku na Syberii i 86-tysięcznym Oziorsku pod Czelabińskiem trwa produkcja plutonu. w 90-tysięcznym Nowouralsku pod Jekaterynburgiem wzbogacany jest uran. Sarow produkuje rakiety, a liczący 70 tysięcy mieszkańców Zarieczyj wytwarza głowice jądrowe. Broń projektowana jest
w 50-tysięcznym Śnieżyńsku położonym nieopodal Oziorska. W wielu z tych miast stoją reaktory atomowe, które przez lata zamieniały okolicę w promieniujące ścieki i wysypiska, a mieszkańców w najbardziej napromieniowaną i najbardziej zsowietyzowaną część społeczeństwa.
   Jądrem zamkniętego miasta jest zawsze przedsiębiorstwo. Całe życie tętni wokół fabryki lub sieci reaktorów atomowych. Koncern podległy bezpośrednio Moskwie i zarządzany przez resort atomowy zatrudnia najczęściej większość mieszkańców, sam decyduje, kogo wpuścić do miasta, a kogo nie, dyrektorzy często są jednocześnie merami. (burmistrzami/prezydentami miast - przyp. WUEG)
   Obywatelem zamkniętego miasta można zostać - wystarczy być fizykiem jądrowym i dostać pracę. Miasta niechętnie patrzą na małżeństwa z ludźmi spoza. Śluby z obcokrajowcami są wykluczone, bo cudzoziemiec nigdy do Oziorska nie wejdzie. Chyba że jest szefem amerykańskiego Departamentu Energetyki.
   W wieku 14 lat każde dziecko z Leśnego, Siewierska czy Oziorska otrzymuje przepustkę. Nie rozstanie się z nią do końca życia. Na jej podstawie będzie wyjeżdżać z miasta, bez niej nie zostanie wpuszczone
z powrotem.

Przerwa w pracy w norylskiej kopalni niklu. Zdjęcie z 2003 roku. Miasto od niedawna znów ma status zamkniętego. Władze niklowego eldorado boją się imigrantów.

Życie na podsłuchu

   Życie w zamkniętym mieście to paradoks. Bezpieczeństwo socjalne połączone z ciągłym strachem.
- Ludzie boją się już samego słowa "szpieg", uważają, że cały czas są na podsłuchu i pod obserwacją - mówi Nadieżda Kutiepowa z Oziorska, działaczka praw człowieka, która walczy o otwarcie miasta. W ubiegłym roku petersburscy socjologowie próbowali badać zamknięte społeczności. Projekt sfinansowała amerykańska fundacja National Endowment for Democracy. Miejscowe władze powiedziały "Niet!".
- Jesteście amerykańskimi szpiegami, posadzimy was na 20 lat - krzyczał oficer rosyjskich służb, gdy jedna z uczestniczek starała się wyjaśnić sprawę. Niedługo później z artykułu w "Komsomolskiej Prawdzie" autorzy ekspedycji dowiedzieli się, że są"przyjaciółmi CIA", a ich współpracownicy z Oziorska przeczytali w innej gazecie, że "działali za pieniądze wujka z Zachodu", zaś ich celem było "rozbicie Rosji na małe państewka".
   Czego się boi Rosja?, utrudniając wjazd do sekretnych miast nieistniejącego już ZSRR? Przede wszystkim prawdy o wypadach i przestarzałym sprzęcie. Związek Radziecki ukrywał w miastach nie tylko technologie, ale katastrofy ekologiczne wywołane produkcją broni i eksperymentami z technologią atomową. Mieszkańcom okolic Oziorska nigdy nie mówiono, że kombinat Majak przez pierwsze 16 lat istnienia wylewał płynne odpady radioaktywne do pobliskiej rzeki Tiecza. Gdy Majak zaczął składować radioaktywne odpady w jeziorze Karaczaj, też miała to być tajemnica, ale któregoś dnia pod koniec lat 60. część jeziora po prostu wyschła.
   Gdy w tym (2005 - przyp. WUEG) roku wyschło jezioro w środkoworosyjskim Bołotnikowie, wybuchł popłoch. Tym razem władze pospieszyły z wyjaśnieniami, że wchłonęła je podziemna jaskinia. Znalazł się też świadek, który widział jak ruchem wirowym woda wpada do wnętrza ziemi.

Druga część artykułu - już za tydzień

Zdjęcia: Filip Singer
Przekrój 40/3145
29. września 2005 r.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Cytadela - ciąg dalszy

   Podczas ostatniego spaceru po poznańskiej Cytadeli namierzyłem kilka miejsc, które koniecznie odwiedzę. Jednym z nich jest poniższy fragment Reduty 1:


Koniecznie trzeba tam zajrzeć

Włażenie po gołym murze jakoś mi się nie uśmiecha
   Drwi są otwarte - trudno o lepsze zaproszenie. Problem tkwi w tym, że trudno tam się dostać.Nie zaufałem stercie cegieł, ani resztkom schodów po lewej. Jest jednak inna droga do wewnątrz. Mianowicie przez tę dziurę w ziemi, na szczycie budowli:


   Nie chciałem tam wchodzić sam, bo nie miałem pewności, czy wyjdę. Pogadałem ze znajomymi i znalazłem kogoś, kto wybierze się ze mną na kolejną eksplorację Reduty 1. 
   To nie jedyne miejsce, do którego nie udało mi się wejść. Podczas zwiedzania fortu, natknąłem się również na taką konstrukcję:

Wszystko bardzo fajnie, tylko jak się tam wchodzi do środka?
   "Zawodowa" ciekawość kazała mi zajrzeć przez okienka strzelnicze do środka. Wdrapałem się po murze i poświeciłem latarką. Pani, która akurat biegła ścieżką, miała strasznie śmieszną minę, widząc mnie skulonego z głową wciśniętą w dziurę w ścianie... Na ścianach wewnątrz zauważyłem graffiti, co wskazuje na to, że ktoś wcześniej już tam był (poza wojskami pruskimi, rzecz jasna). Obszedłem całość dookoła - nic. Wszedłem na górę - też nic. Może krzaki rosnące na szczycie zakrywają wejście? A może jakiś nadgorliwy konserwator zabytków kazał je zamurować i zasypać ziemią? Nie wiem. Jednak z całą pewnością jeszcze poszukam drogi do środka.

(Chyba nie muszę mówić, że okienka strzelnicze są zdecydowanie za małe, żeby się przez nie przeciskać?)

środa, 9 kwietnia 2014

Fort Winiary, Reduta 1

   Wystarczająco długo było cicho na blogu Whispers Urban Exploration Group. Czas na świeżą porcję zdjęć i... zmiany. Grupa przeszła niejako w stan uśpienia i tylko jeden członek ekipy obecnie aktywnie eksploruje. Odchodzę więc od liczby mnogiej :-). Jednak nazwa pozostaje bez zmian - zbyt ciekawa historia się z nią wiąże. O niej innym razem. Inna będzie też kolorystyka publikowanych zdjęć i ogólna konstrukcja postów.
   Dzisiaj odwiedziłem dość popularne miejsce, mianowicie Fort Winiary w Poznaniu. Od dłuższego czasu przymierzałem się do zwiedzenia wnętrza Reduty 1, do której dostęp jest bezproblemowy. Polowałem na odpowiednią pogodę i dzień tygodnia. Wreszcie doczekałem się deszczu, wiatru i środy, co było gwarantem tego, że nie będzie tysięcy ludzi łażących w te i nazad po Cytadeli... Ku memu zaskoczeniu, deszcz wcale nie był czynnikiem sprzyjającym. Gdy dotarłem na miejsce, w wejściu do umocniania siedziała grupka dzieci czekających aż przestane padać. Postanowiłem ich nie niepokoić i chwilkę poczekać. Niedługo potem na chwilę się rozpogodziło i dzieciaki poszły. Nadeszła moja kolej.




      Wewnątrz było przyjemnie, sucho i panował klimat iście... prusacki. Szczególną uwagę zwracają  tunele przygotowane do wysadzenia umocnienia w razie potrzeby. Wąskie, ciasne, niskie, ciemne, klaustrofobiczne - takie lubię najbardziej.



   Znalazł się nawet czas na zabawę z długim czasem naświetlania i latarką...


   Na początku to schody prowadzące na niższy poziom przykuły moją uwagę. Niestety dolny tunel jest zalany. Co prawda w wysokich kaloszach można by go pokonać. Muszę się zaopatrzyć w tego typu profesjonalny sprzęt. Nie pozostało mi nic innego, jak dalsza zabawa z długim czasem naświetlania.




   A w następnym poście opowiem, co jeszcze udało mi się znaleźć na dzisiejszym spacerze po Cytadeli i gdzie nie wlazłem, mimo że bardzo chciałem.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Wideoteka eksploratora cz. 3

   Film "Czarnobyl. Reaktor Strachu" swoją premierę miał 22 maja 2012 roku. Jest to zatem twór dość świeży. Reżyserem jest Bradley Parker a scenariusz napisali Oren Peli, Carey Van Dyke i Shane Van Dyke.



*** SPOILER ALERT ***

   W poście dotyczącym tego filmu nie będziemy się zajmować fabułą, analizą bohaterów ani ogólnymi wartościami utworu. Z bardzo prostej przyczyny. Film ten jest bardzo słaby. Warto go obejrzeć tylko z tego powodu, że bardzo wiernie odtworzone są okolice Prypeci i samej "strefy zero". Pomijając wszystkie te bzdury o niedźwiedziach, zmutowanych rybach i zdeformowanych od promieniowania ludziach, można zobaczyć kilka ładnycho ujęć opuszczonych bloków mieszkalnych, bunkrów, a nawet samego reaktora. Reszta filmu to dno. Gdyby chociaż wyjaśnione zostało dlaczego rząd (?) ukraiński trzyma i "karmi" te wszystkie mutanty w Czarnobylu...
   Jeżeli ktoś chce zobaczyć parę ciekawych, Urbexowych ujęć - nawet warto, chociaż nie jest
 to jakieś mistrzostwo.
   Jeśli ktoś szuka dobrego horroru w klimacie post-apokaliptycznym... cóż, radzimy szukać dalej.


piątek, 10 stycznia 2014

Wideoteka eksploratora cz. 2

   Zgodnie z obietnicą prezentujemy film "Urban Explorers: Into the Darkness" w Polsce znany pod tytułem "Miejscy hakerzy: W stronę ciemności".
źródło: www.filmweb.pl
   Jest to film dokumentalny reżyserii Melody Gilbert. Premiera odbyła się 16 lutego 2007 roku. Rozpoczyna się od ostrzeżenia, że: "[...]ukazuje czynności niebezpieczne i wątpliwe legalne. Nie promujemy czynności przedstawianych w tym filmie. Możesz zostać ukarany grzywną, aresztowany, ranny, zabity lub spotkać cię może wszystko wymienione powyżej". (tłumaczenie własne).

   Jeżeli ktoś poszukuje jasno sformułowanej definicji Urban Exploration, to ten film doskonale spełnia to zadanie. Pokazuje ludzi z różnych krajów (Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja), którzy na różny sposób podchodzą do Urbex'u, ale łączy ich jedno - zamiłowanie do miejsc do których nikt od lat nie zagląda, których nikt nie dostrzega.
   W filmie tym wyraźnie widać na jak różne sposoby można uprawiać UE. Niektórzy lubują się w zwiedzaniu kanałów, używają pontonów i innych wymyślnych patentów do pokonywania zalanych odcinków. Draining, czyli eksploracja kanałów i szybów wentylacyjnych należy chyba do najniebezpieczniejszych form tego "sportu". Zobaczymy też miłośników zamków, bunkrów, szpitali, kościołów. Niektóre obiekty zapierają dech w piersiach.
   Wiele z osób zbiera dokładne dane obiektów, które zwiedziło, lub chce zwiedzić. Zapoznaje się z ich historią, kolekcjonuje mapy, odnajduje stare zdjęcia. Na podstawie takich danych można by stworzyć wspaniały przewodnik po zapomnianych miejscach. Chociaż gdyby się głębiej nad tym zastanowić - czy wtedy te miejsca nie przestałyby być zapomniane?
   Powiedziane jest także, jak władze traktują eksploratorów. Zwykle są postrzegani jako włamywacze i oskarżani o naruszenie własności. W bardziej cywilizowanych krajach kończy się to zazwyczaj karą grzywny. Mowa jest także o zagrożeniach jakie niesie ze sobą Urbex, na przykład zatrucia gazami w kanałach, czy upadki z wysokości.
   W filmie zobaczyć też możemy kilka wspaniałych zdjęć zrobionych podczas wypraw. Doprawdy inspirująca jest koncepcja fotografowania aktów w scenerii industrialnej. Problem polegałby jedynie na znalezieniu modelki, która zechciałaby wybrać się na wyprawę, a następnie wziąć udział w takiej sesji. No cóż... pomarzyć zawsze można. :-)
   Ogromnym szokiem był dla nas pomysł urządzenia imprezy w podziemiach Paryża. Po początkowej konsternacji, stwierdziliśmy, że dalibyśmy się pokroić za udział w takim spotkaniu. Ale zabawa ludzkimi kośćmi? Odrobinę dobrego smaku...

   Długo można by pisać o tym filmie. Dla nas jest on vademecum eksploratora i jednocześnie źródłem inspiracji. Może kiedyś i my dojdziemy do takiego poziomu.

  Szczęśliwie jest on dostępny na serwisie YouTube, nieszczęśliwie tylko w oryginalnej wersji językowej. Zapraszamy do obejrzenia.


   Kolejnym filmem w naszej wideotece będzie "Czarnobyl. Reaktor strachu"



czwartek, 14 listopada 2013

Rekrutacja

   Czas najwyższy na ogłoszenie naboru! Grupą docelową są osoby z Poznania i okolic, gdyż właśnie tam będziemy w nadchodzących miesiącach (latach?) działać. Podstawowe informacje znajdziecie w zakładce "Rekrutacja". W razie jakichkolwiek pytań, piszcie na ten adres.


niedziela, 10 listopada 2013

Wideoteka eksploratora cz. 1

   Pierwszym omawianym przez nas filmem, będzie "Urban Explorer" reżyserii Andy'ego Fetscher'a, na podstawie scenariusza Martin'a Thau. Premiera filmu odbyła się 8. kwietnia 2011 roku.

! SPOILER ALERT !

   Serwis Filweb pisze: "Pragnąc zbadać tajemniczy świat ukryty pod Berlinem, międzynarodowa grupa odkrywców zatrudnia lokalnego przewodnika, który ma ich doprowadzić do legendarnego bunkra III Rzeszy". Niestety, nie możemy się zgodzić z określeniem czwórki bohaterów mianem "grupy odkrywców". Głównie ze względu na rażący brak jakiegokolwiek przygotowania do wyprawy. Dla przykładu: żadna z osób nie posiadała własnej latarki (!). To niestety nie wszystko. Zwiedzający (bo nie sposób ich nazwać eksploratorami) byli ubrani stosowniej na niedzielny spacer, niż na penetrację bunkrów. Bo kto poważny schodzi na głębokość 25 metrów w trampkach, albo dżinsowych szortach do połowy uda? (swoją drogą, szorty te pozytywnie wpływały na ogólną estetykę filmu, zważywszy na nogi bohaterki, która je nosiła ;-) ) 
Nie mieli nawet butelki wody - wszystko taszczył przewodnik.

   Najlepiej przygotowaną do wyprawy osobą był wynajęty pilot. Zaopatrzył pozostałe osoby w latarki
i posiadał zapas liny do wspinaczki. Był najbardziej doświadczoną osobą w całej grupie, lecz brak rozwagi pozostałych miał dla niego tragiczne konsekwencje.

   To kolejny zarzut jaki stawiamy bohaterom: łamanie najbardziej podstawowych zasad bezpieczeństwa. Chodzi nam głównie o scenę w której przechodzą po stalowej kładce nad kilkunastometrowym szybem. Pierwsze pytanie: Dlaczego nie wykorzystali liny do asekuracji? Drugie: Jak głupim trzeba być, żeby robić zdjęcie z lampą błyskową osobie, która stoi na stalowej kładce o szerokości trzydziestu centymetrów, a pod nią zieje ogromna dziura? Ten, nomen omen, przebłysk geniuszu francuskiej pani fotograf zapoczątkował ciąg wydarzeń, które doprowadziły do śmierci prawie wszystkich uczestników wyprawy.
   Poza tym, żaden z uczestników nie miał kasku, co w przypadku zwiedzania bunkrów jest co najmniej dziwne.
  Nie podobały nam się również momenty, w których niszczone były pewne elementy obiektu, np. wyłamanie bramy, czy wybicie szyby. My zawsze staramy się tego unikać.

   Było w filmie również kilka momentów, które nam przypadły do gustu.
   Na przykład motyw posługiwania się pseudonimami, zamiast prawdziwymi imionami. Nie znali swoich personaliów, co mogło być przydatne w razie problemów z władzami. "Dzikie" zwiedzanie podziemi Berlina jest, jak zostało w filmie powiedziane "nie do końca legalne" Podobała nam się również scena, w której grupa odnajduje strzelnicę Stasi. Jeden z uczestników chce zabrać na pamiątkę łuskę karabinową. Przewodnik prosi, żeby tego nie robić, bo to przynosi pecha - sami wyznajemy podobne zasady.

   Naszym zdaniem eksploratorzy są w tym filmie ukazani jako osoby nierozważne, często bezmyślne. Bardziej przypominają poszukiwaczy wrażeń, niż pasjonatów, ludzi z jakimś celem. Nie szanują przeszłości. Przykładem tego może być reakcja grupy na opowieść przewodnika o eksperymentach, jakie miały odbywać się w podziemiach. Dlatego widz, na podstawie tego filmu, może postrzegać eksploratorów jako ludzi, którzy pakują się na własne życzenie w kłopoty.

   Kolejnym filmem, który omówimy będzie "Urban Explorers - Into the Darkness".

 źródło: http://www.filmweb.pl/film/Urban+Explorer-2011-584491#


sobota, 9 listopada 2013

Wideoteka eksploratora - prolog

   W naszej serii poświęconej filmom o tematyce związanej z Urban Exploration niewielką wagę przywiązywać będziemy do treści i ogólnych walorów. Skupimy się na raczej tym, w jaki sposób przedstawiani w nich są sami eksploratorzy, jakie techniki stosują, jakie jest ich podejście do UE (chodzi o Urban Exploration, nie o Unię Europejską). Postaramy się wykazać jakie "błędy w sztuce" popełnili i czego możemy się od bohaterów nauczyć. Nie będzie to cykl krytyki filmowej, lecz próba odkrycia w jaki sposób widz może odbierać Urban Exploration.
   Zastrzegamy sobie prawo do spoilerowania i absolutnie subiektywnej oceny omawianych filmów. Nie jesteśmy specjalistami w tej dziedzinie, tylko ludźmi, którzy czują się poniekąd związani z tematyką w nich poruszaną.
   Mile widziane są oczywiście Wasze komentarze co do naszych wniosków i ocen oraz propozycje filmów, które, Waszym zdaniem, powinniśmy obejrzeć.

   Pierwszym filmem, którym się zajmiemy, będzie niemiecki film "Urban Explorer" reżyserii Andy'ego Fetsher'a.

A na koniec zdjęcie legendarnego telewizora marki "Lazuryt", odnalezionego podczas jednej z wypraw.


niedziela, 27 października 2013

Jubileusz

   W tym miesiącu mija rok od kiedy działa Whispers Urban Exploration Group. W tym czasie zwiedziliśmy dziesiątki obiektów, zrobiliśmy setki (tysiące) fotografii i przeżyliśmy niejedną przygodę. Przed nami jeszcze wiele do odkrycia, wiele niepowtarzalnych miejsc czeka na nas. Szepty dawnych lat przyzywają.
   Wszystkim czytelnikom dziękujemy za cierpliwość, bo na niektóre posty trzeba było długo czekać.
Niewykluczone, że w przyszłości się to zmieni, bowiem w planach grupy pojawiła się poważna akcja rekrutacyjna o której napiszemy już wkrótce.

Keep exploring!

"Blood Brothers"